TDT

AKTUALNOŚCI

obraz

Gazeta Wyborcza - 20.05.2011r.

TDT

W sobotę koniec świata. Jak Polacy zamierzają spędzić ten dzień? Wywiad między innymi z Jankiem Statuchem ...

W sobotę koniec świata. Jak Polacy zamierzają spędzić ten dzień?

Wielebny Harold Camping (89 lat), kaznodzieja z Oakland w USA wyliczył na podstawie badań Biblii dokładną datę końca świata - zacznie się w południe czasu jerozolimskiego w sobotę 21 maja 2011 roku. Potrwa do października i pochłonie 7 miliardów istnień ludzkich. A do dnia Sądu Ostatecznego przetrwa 200 mln sprawiedliwych na Ziemi.

Wojciech Wojtak (56 lat) z najstarszej w Polsce stacji sejsmologicznej w Obserwatorium Geofizycznym PAN w Raciborzu

- Ostatnio pisak sejsmografu w stacji zachowuje się wyjątkowo spokojnie. Skoro zbliża się koniec świata, będzie musiał drgnąć.

W ostatnich latach nie brakowało na świecie maksymalnych magnitud:Chile, Sumatra, Alaska,Japonia. Nawet w Polsce też już miewaliśmy silne trzęsienia na Podhalu i w Gdańsku, ale w najbliższą sobotę, to ja się wytrzęsę na rowerze. Miałem jechać już w ostatni weekend, tylko za bardzo grzmiało.

Trudny problem z takim apokaliptycznym kataklizmem Całkowicie wyśmiać podobne wizje? Z naukowego punktu widzenia byłoby to jednak nieostrożne. Tak naprawdę za mało wiemy o mechanizmach wstrząsów na Ziemi, a jej aktywność sejsmiczną rejestrujemy przy pomocy instrumentów od zaledwie stu lat - a to kropelka w oceanie jej dziejów. Przychodzą tu do mnie wycieczki szkolne i dzieci pytają, czy możliwa jest taka katastrofa jak z filmów, że na przykład zderzymy się z inną planetą, która nagle zmieni tor i popędzi w naszą stronę? Odpowiadam, że skoro skoro nic podobnego się nam nie przydarzyło, więc dlaczego znienacka miałoby być inaczej? Ale ta odpowiedź, to spokojne przekonanie, że sprawy pójdą utartym torem, w gruncie rzeczy polega tylko na zaufaniu, że do naszych teorii, które obowiązują, przyjęliśmy właściwe aksjomaty. A "zaufanie" to nie jest naukowe pojęcie, lecz obszar emocji i wiary.

 

Dariusz Pietrek (46 lat), strażak, terapeuta, znawca technik psychomanipulacji, koordynator Śląskiego Centrum Informacji o Sektach Kana w Chorzowie

- Tak, tak, bardzo "wierzę" w ten koniec świata i już się boję. Tylko, że w sobotę muszę pojechać do Lublina, bo kończę tam studia podyplomowe. Specjalizuję się z technik wywierania wpływu. W tym akurat przepowiadacze apokalipsy bywają niezrównani, mistrzostwo wyostrza im się, kiedy czują łatwy zysk. Już od XIX w. straszą końcem świata i zaraz sprzedają superbiałe tuniki ratunkowe - "szaty zbawienia". Wielka szkoda, że nazajutrz po końcu świata nagle przybywa pacjentów w klinikach psychiatrycznych. Ludzie sprzedają majątki, bo przecież nie wezmą ich do nieba, a budzą się zrujnowani, gdy tymczasem lider przelicza kasę.

Zachodzę w głowę, dlaczego tak laickie państwa jak Francja czy Niemcy potrafiły rozprawić się z tym procederem, a Polska jakoś ani rusz! U nas ciągle pokutuje stereotyp, że sekciarskie nadużycia to nie jest sprytny biznes, tylko najwyżej kwestia zdrowia psychicznego: jeśli młody, obiecujący człowiek uwierzył guru i poszedł do dziwnej sekty, to na pewno musi być wariat! A przecież ci guru bazują na egzystencjalnym ludzkim lęku, w powywracanym świecie dają pewność, szczęście i mocne zasady. Misternie pozastawiane pułapki naprawdę potrafią usidlić normalnego człowieka. Tylko niektóre ofiary po latach przejrzą podstęp. Toniemy w psychomanipulacjach - w korporacjach to już chleb powszedni, a ostatnio łapię się na tym, jak strasznie sekciarskie są nasze partie! Niedawno mój dobry przyjaciel tak bardzo uwierzył jednej z nich, że po 20 latach musieliśmy zerwać bieżące kontakty! Oto, co polityka zrobiła z Polakami. No, niesłychane.

 

Jacek Bożek (53 lata), ekolog, działacz Klubu Gaja z Bielska-Białej

- W sobotę wieczorem pójdę pokibicować na mecz Podbeskidza! Ale rano będę wracał z Gdańska, gdzie na Europejskim Dniu Morza robimy performance pod tytułem "Złota Rybka" O rybaku, który wieki całe żył z rybą i z ryby, ale niestety przełowił. Nie ma rybki, wymarła. I co teraz czeka rybaka? To samo. Może ten wniosek nim nareszcie wstrząśnie, bo jak dotąd interesujemy się tylko końcem własnego nosa. Nawet koniec świata musi być tylko nasz ludzki i niczyj więcej! A koniec świata, który ja widzę, i widzę z bólem, jest rozłożony na raty. To bezpowrotnie odchodzące gatunki, ale też znikające języki i cały ten piekielny róg, do którego wepchnęła nas kultura cywilizacji. Bezmyślnie zarzynamy środowisko, nie umiemy już współczuć drzewu, kochać bezbronną żywą istotę, która ma tylko jedno życie. Tak kruche, jak nasze. Odcięliśmy się od myślenia o śmierci. Może akurat to jest pożyteczne w psychozie końca świata, że zwraca uwagę na przemijanie, które pokazuje nam prawdziwy kontekst ludzkiej egzystencji? Katastrofa faktycznie już trwa. I dopełni się szybciej, niż sądzimy, chyba, że nareszcie uda się zmądrzeć ludzkości.

Jarosław Kwiecień (43 lata), kapłan katolicki w diecezji sosnowieckiej

- Normalnie w koniec świata miałbym wolne, jak zwykle w sobotę. Ale tym razem będę długo spowiadał w konfesjonale i odprawię wieczorem mszę, bo nazajutrz w parafii dzieci idą do Pierwszej Komunii.

Pamiętam, że jako chłopiec okropnie się bałem koszmarnej plotki, że nastąpi koniec świata. Wieść na osiedlu niosła, że przeżyją tylko ci z ludzi, którzy w krytycznym momencie będą mieli przy sobie mały świecący krzyżyk Ileż ja się naszukałem takiego krzyżyka z fluorescencją!

Dziś wiem - taki lęk nie ma sensu. Chrystus przestrzegał, że nikt nie zna tego dnia i godziny, że koniec nadejdzie znienacka, niczym złodziej. Przepowiednie i wróżby to domena ludzi, którzy liznęli trochę biblistyki i pewni swych odkryć błądzą w meandrach starożytnej numerologii. Czy przepraszając kogoś miałbym odliczać do 7 lub 77, bo tak dosłownie głosi Pismo? Wolę ufać setkom lat badań. Mam taką intuicję, że każdy mógłby się skoncentrować na swoim prywatnym końcu świata, który bezdyskusyjnie nadejdzie. Nie wiem, czy za 5 minut, czy za kilkadziesiąt lat, ale prawdopodobnie o wiele prędzej, niż ten zbiorowy.

 

Dionizjusz Czubala (76 lat), folklorysta, emerytowany profesor Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej i Instytutu Nauk o Kulturze Uniwersytetu Śląskiego, znawca plotki miejskiej - urban legend

- Obiecałem siostrzeńcowi, że w sobotę pójdziemy razem do pasieki i oporządzimy pszczoły. Tylko pogoda musi sprzyjać, by móc otworzyć ule. Mam nadzieję, że pszczoły wylecą. Czy pan wie, że po Czarnobylu nawet niektórzy pszczelarze rozpowiadali, że te owady wyczuwały skażenie i nie chciały wyfruwać? Całkowita nieprawda. Ale ludzie wierzą plotce. A dlaczego? Bo to dzieło tak artystyczne, że najdoskonalej otwiera ludzkie emocje. Ma po temu kilka cech i przyjmuje się w obiegu, gdy padnie na odpowiednie podścielisko: odbiorcy powinni przeżywać zbiorowe napięcie, jakiś kryzys, lęk, wojnę. Egzystencjalny dramat "będę istniał lub nie" to idealne podglebie dla plotki. Ludzie uwierzą wbrew wszystkiemu. Pod koniec lat 80. pod Białymstokiem żył człowiek, który wysłał do Breżniewa ostrzeżenie, żeby Związek Radziecki dobrze się przygotował, bo niedługo nadejdzie koniec świata. Wkrótce mężczyzna chodził dumny po wsi i chwalił się, że przemiany w bloku wschodnim to jego zasługa, i on wie, że Rosjanie wiedzą. Bo przecież z ambasady odesłali mu potwierdzenie, że list odnotowano na Kremlu w poczcie przychodzącej.

Jan Statuch (60 lat), żyje z przeszczepionym sercem, aktywnie działa w stowarzyszeniu byłych pacjentów po transplantacji

- Koniec świata w sobotę? He, he, będę biegał i skakał ile sił na stadionie w Wiśle! Robimy wielkie sportowe zawody, żeby pomóc dzieciom. Proszę pana, ja mam dług do spłacenia, bo żyję już po raz drugi i jeśli mnie coś przeraża, to żaden koniec świata, tylko to, że doba nie ma powiedzmy 72 godzin i że nigdy nie zdążę spełnić wszystkich zamierzeń. Przed transplantacją prowadziłem biznesy - od Hiszpanii po Ulianowsk i strasznie mnie pochłaniały. Wpływy, pieniądze, prestiż. Koniec, nigdy więcej ręki nie przyłożę! Bo pieniądze, kariera... przecież to nie ma najmniejszego sensu! Życzę każdemu tej jednej szansy, żeby się kiedyś zatrzymał w pędzie, obejrzał do tyłu i podsumował, co za sobą zostawia. Ja bym pragnął, żeby to była miłość, uśmiech dzieci, dobre, przyjazne uczucia. A wie pan, tak sobie kombinuję, że ci wielcy przepowiadacie, którzy lubią ludzi straszyć końcem świata i wyznaczają limity, kto się do nieba załapie, a kto na potępienie, po prostu chorobliwie pragną władzy. Ten wyciągnięty palec, który bezwzględnie osądza, zawsze wie lepiej i zawsze trzeba się go bać brrrr!

Swój prywatny koniec świata mam za sobą, ale to było już po przeszczepie, kiedy wywiązało się ostre zapalenie trzustki i przez 7 miesięcy na intensywnej terapii po raz drugi śmierć zaglądała mi w oczy. Pan sobie zdaje sprawę, jakie to uczucie, gdy okropnie boli, ale nie można znieczulić, człowiek leży z maską tlenową, nie potrafi wymówić słowa ani skinąć palcem a do szpitala przyjeżdżają znajomi, stają smutni przy moim łóżku i widzę, że przyszli się ze mną pożegnać?

 

Szymon Kobylarz (30 lat), malarz, performer, artysta
plastyk z katowickiej Akademii Sztuk Pięknych

- Już na początku roku zrobiłem w Gliwicach własną kapsułę ratunkową na koniec świata. Postanowiłem zbudować coś takiego, bo niesamowicie zainspirowało mnie podniecenie, z jakim internauci od pewnego czasu angażują się w ustalenie dokładnej daty naszego końca. Większość w sieci opowiada się jednak za wariantem południowoamerykańskim, czyli datą 21 grudnia 2012 roku, którą z kolei dezawuuje konkurencja z Oakland. Otóż odkryto, że właśnie w 2012 roku skończy się prastary kalendarz Majów. Dla mnie to tylko pretekst do twórczego rozwinięcia. Mam swoją prawdziwą kapsułę, w której chowam się przed katastrofami. To ironia. W sobotę wyciągnę z piwnicy rower i - mam nadzieję - przeżyję tak, jak już dwa obwieszczane końce świata w moim niedługim życiu. Jakoś przetrwałem i mam się nieźle.

Tomasz Kołodziejczyk (26 lat), programista informatyk, koordynator śląskiego oddziału Kampanii Przeciw Homofobii w Katowicach

- Koniec świata wezmę marszem. Marszem Równości, który akurat w sobotę odbywa się w Krakowie. A potem wrócę do rodzinnego miasta i odwiedzę rodziców. Nie, nie, nie pójdę do nocnego klubu. Rozpusty nie będzie. W moim wieku to już niebezpieczne, zarwany szaleńczy weekend za bardzo się odbija przez cały tydzień w pracy. Poza tym mam partnera, jesteśmy szczęśliwi i szukamy złotego środka. Co czuję w związku z tym, że dla kaznodziei jestem widomym dowodem końca świata? Na pewno nic w rodzaju poczucia winy. Kiedyś pewien duchowny wyrzucał religijnemu koledze homoseksualizm, a chłopak się odgryzł, że obżarstwo też jest ciężkim przewinieniem. Ksiądz zamilkł, bo miał ogromną nadwagę.

Piekła się wcale nie boję. Powiem więcej - gdyby mi dano wybór wolałbym iść tam, niż do nudnego raju. Jakoś tak mi wychodzi, że w piekle spotkałbym wielkich, ciekawych i pięknych ludzi, których oficjalnie już dawno skazano na potępienie.

Osobiście jestem chyba przeciwieństwem końca świata, bo codziennie budzę się jak pokręcony z optymizmem i napędem do życia. Więc gdyby w sobotę naprawdę zdarzyła się jakaś katastrofa, to dla mnie nie byłby żaden koniec, tylko szansa na nowy początek.

Źródło: Gazeta Wyborcza

 

 http://wyborcza.pl/1,76842,9636230,W_sobote_koniec_swiata__Co_to_bedzie__.html