TDT

AKTUALNOŚCI

obraz

Król darowanego życia

TDT

Historia Jana Statucha brzmi jak bajka ze szczęśliwym zakończeniem i humanistycznym morałem o obowiązku pomagania bliźnim ...

Król darowanego życia

Ten drobny ruchliwy mężczyzna to król drugiego życia, któremu przed ośmioma laty udało się wykpić śmierci. A teraz, jakby w podzięce za darowany mu oddech, przekonuje innych, że warto pomagać takim jak on „składakom”.

Pierwsze życie 60-letniemu Janowi Statuchowi z Sandomierza darowali rodzice, a on korzystał z tego daru przez ponad 50 lat. To obecne jest już zasługą nieznanego niespełna 40-letniego pracownika naukowego jednej ze śląskich uczelni, który na rok przed śmiercią wyraził wolę przekazania własnych organów po ewentualnym zgonie. Jego serce przed ośmioma laty trafiło się panu Janowi. On zaś od tej pory każdego dnia dziękuje mu za łaskę życia. A czyni to najlepiej jak potrafi – pomagając potrzebującym.

 

Prosta historia

 

Historia Jana Statucha brzmi jak bajka ze szczęśliwym zakończeniem i humanistycznym morałem o obowiązku pomagania bliźnim. Zaczęło się jednak bardzo zwyczajnie.

Jeszcze przed kilkunastoma laty mój rozmówca, dyplomowany ogrodnik, prowadził w Sandomierzu firmę, która jako pierwsza w Polsce sprowadzała do kraju holenderskie nasiona kwiatów i warzyw. Szybko swoją działalność rozszerzyła na Białoruś, Litwę, Łotwę i Estonię, a konto szefa miało się nadzwyczaj dobrze. I właśnie za sprawą znakomitych zarobków przed czternastoma laty ubezpieczyciel pracowników firmy skierował go na szczegółowe badania zdrowotne. Okazało się wówczas, że serce tego nadzwyczaj ruchliwego i pozornie zdrowego człowieka jest do niczego. Niedługo później potwierdził to prof. Zbigniew Religa, który uznał, że jedynym ratunkiem dla sandomierzanina jest przeszczep. Jan Statuch postanowił jednak czekać. Nie wiadomo zresztą na co, bo po drodze przeszedł operację wszczepienia by-passów oraz – co brzmi wręcz niewiarygodnie – 6 chyba niezbyt rozległych i stosunkowo lekkich zawałów serca. Tak pan Jan przetrwał prawie 6 lat. Podczas kolejnej wizyty w Śląskim Centrum Chorób Serca kierujący nim prof. Marian Zembala postawił go jednak przed wyborem – natychmiastowy przeszczep albo… śmierć. Ale na tamten świat pan Jan nie chciał się wybierać, a los dał mu jeszcze jedną szansę. Żadną przeszkodą okazała się bowiem wyjątkowo rzadka grupa jego krwi (AB Rh-) i dawca serca. W 4 miesiące po lekarskiej wizycie wykonano więc przeszczep. Nie zwaliła go z nóg także poważna choroba spowodowana przyjmowanymi po operacji lekami, nie zmęczyła prawie roczna rehabilitacja. Teraz bowiem, z nowym sercem jak dzwon, chciał żyć.

 

Jak nowo narodzony

 

– Kiedy przed siedmioma laty doszedłem do siebie – mówi Jan Statuch – darowane życie postanowiłem wykorzystać najlepiej jak potrafię. Zawsze miałem zacięcie społecznikowskie, ale po przeszczepie chęć pomagania innym niepomiernie wzrosła.

Przez lata pan Jan był więc prezesem Stowarzyszenia Transplantacji Serca „Koło” w Zabrzu i organizował liczne akcje społeczne zachęcające do darowania organów, których po nawiązaniu współpracy z Fundacją Anny Dymnej lawinowo przybyło.

W ciągu ostatnich czterech lat uczestniczył w około dwustu przedsięwzięciach na rzecz potrzebujących. Wspierał akcje pomocowe i zbiórki pieniężne nie tylko dla chorych czy czekających na organ, ale i np. dla sandomierskich powodzian i wielu innych wymagających wsparcia. Teraz Jan Statuch pracuje w Fundacji Śląskiego Centrum Chorób Serca. Pomagając innym, własnym samochodem przejeżdża prawie 50 tys. km rocznie, a pracując po kilkanaście godzin dziennie, stał się niemal gościem w domu. Tę działalność społeczną w Sandomierzu doceniono już 2 lata temu, kiedy przyznano mu tytuł „Sandomierzanin Roku 2008”.

 

A choroba?

 

– Dopóki coś robię dla innych – zapewnia pan Jan – jestem zdrowy. Nie przeszkadza mi w niczym konieczność częstych wizyt u lekarza i do końca życia przyjmowania leków zapobiegających odrzuceniu przeszczepionego organu. Tym bardziej że chorobę ma się nie tyle w ciele, co przede wszystkim w głowie. A  ja – rencista, który do końca życia powinien drżeć o siebie – po prostu o niej nie myślę. Mam bowiem cel, który konsekwentnie realizuję, i wolę się cieszyć życiem, niż rozmyślać o jego trudnościach. Poza tym kiedy człowiek zatrzyma się w codziennym biegu i spojrzy za siebie, dobrze jest mieć co zobaczyć.

A widoki pana Jana są wyjątkowo piękne.

 

Nie dajmy się

skrzynić!

 

– Tak naczelny kardiochirurg Polski, współpracownik i następca Zbigniewa Religi kierujący Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu prof. Marian Zembala nazywa niezrozumiały dla niego i egoistyczny zwyczaj pochówków w Polsce. Całkiem dobre organy, które po śmierci dawcy przez wiele lat mogłyby służyć żyjącym, bez zastanowienia grzebie się w ziemi. A przecież czeka na nie tylu chorych, którzy póki co zatrzymali się na granicy życia i śmierci. Ale nie mogą zbyt długo tkwić w tym miejscu i bez pomocy innych po prostu umrą. Przed sześcioma miesiącami liczba zarejestrowanych na Krajowej Liście Oczekujących obejmowała 1808 osób, w tym 241 chorych oczekiwało na przeszczepienie serca i 20 na przeszczep płuc. A już zupełnie niezrozumiały, a raczej świadczący o braku zwyczajnych ludzkich uczuć wydaje się fakt, że na oddanie organu (np. nerki czy kawałka wątroby, która się bez trudu szybko zregeneruje) własnemu dziecku decyduje się zaledwie 2% polskich rodziców. Pozostałe 98% jest zaś zdania, że skoro ich latorośli grozi śmierć, ktoś powinien oddać jej organ i pozwolić dalej żyć. Tylko dlaczego o czyjeś dziecko ma się troszczyć ktoś zupełnie mu obcy?

 

Umarł, ale żyje

 

Wedle jednej z teorii, biorca przejmuje pewne cechy zmarłego dawcy. A więc darując jakiś organ, przedłużamy byt naszego zmarłego. I chyba coś w tym jest, bo – jak zapewnia Jan Statuch – dopiero po przeszczepie po raz pierwszy w życiu założył narty. Dziś zaś jeździ z wielkim upodobaniem i efektami godnymi zazdrości. Niedawno startując na trudnej, oblodzonej trasie zdobył nawet tytuł wicemistrza kraju w kategorii osób po przeszczepie. A podobno jego dawca był wyśmienitym narciarzem...

ANNA KOT

 

POMÓŻMY ŻYCIU! Wszystkich zainteresowanych akcją ratowania życia nawet po własnej śmierci i zgłaszania się na dawców organów prosimy o kontakt z Janem Statuchem pod numerem telefonu komórkowego 602 223 871 lub elektronicznie pod adresem:

jstatuch@go2.pl Za pośrednictwem pana Jana możliwe jest też wsparcie budowy pawilonu „C” do transplantacji przy Zabrzańskim ŚCCS.

http://www.tyna.info.pl/?publicystyka-reportaze,9