TDT

AKTUALNOŚCI

Doktor Piotr - Serce na dłoni

TDT

O ludziach takich jak on mówi się ostatnio „bogowie”. Doktor Piotr Łapa powie, że przesada. Ale dla rodziców dziecka chorego na serce ktoś, kto je ratuje, doprowadza do przeszczepu, jest siła nadludzką, Ta „siła” nie ma rodziny, mieszka na 33 metrach, bo na co dzień nie przejmuje się sobą, tylko dzieciakami.

Popołudnie. Doktor wchodzi do jednej z sal, robi groźną minę. — Kto mitu kiśnie
w łóżku? Wstawaj. nie musisz czytać na leżąco, literki ci nie uciekną, jak usiądziesz — strofuje ciemnowłosego nastolatka.
— Z tą salą zawsze są kłopoty, w dzień leżą, w nocy balują
marudzi. I wszyscy wiedzą, że żartuje.

— O, ten maluch pokopał mnie dziś podczas badania — uśmiecha się do pucołowatego
dwulatka. I jednocześnie sprawdza ekran komputera, serce chłopczyka monitoruje
kilka aparatów. Jestem w śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Na oddziale kardiologii dziecięcej 26 łóżek. Nie zawsze jest tu tak spokojnie jak dziś. Kilka dni po wywiadzie pod opiekę doktora trafi sześciolatka po przeszczepie serca. Zaczną się komplikacje, doktor będzie czuwał 24 godziny na dobę — w szpitalu iw domu.

Transplantacja to zawsze wielkie wydarzenie na oddziale. Bo dzieci tak długo czekają na swoją drugą szansę... Ale teraz idziemy do dyżurki na kawę. 

Pan doktor wielokrotnie przerwie wywiad. żeby zajrzeć do którejś z sal. Leżą tu pacjenci przed przeszczepem serca i po nim i dzieci, które urodziły się zwadami serca. Doktor z uśmiechem przedstawił mi Anię ulubienicę, która dostała nowe serce. Jest ciepły, ma poczucie humoru i uwielbia swój szpital.

Twój STYL: ile „nowych” serc wszczepiacie w ciągu roku u dzieci w Zabrzu?
Piotr Łapa: W 2014 mieliśmy cztery przeszczepy. w poprzednim tylko trzy. ale rok wcześniej było aż trzynaście. I to są przeszczepy głównie w grupie młodzieżowej, czyli u dzieci w wieku 13—17 lat. Dla nich dawcą może być młody dorosły. Najtrudniej mają nasi najmniejsi pacjenci — niemowlęta. Jeśli wada i stan dziecka wymagają przeszczepienia serca już w tak młodym wieku, to znaczy, że sytuacja jest bardzo poważna. A dawców w tym przedziale jest mało.

TS: Ile dzieci czeka dziś na przeszczep?
PŁ: Na liście naszego ośrodka pod koniec listopada było dziewięcioro, w trakcie kwalifikowania jest troje. w tym dwoje małych. Wkrótce w kolejce będzie około dwanaściorga dzieciaczków.

TS: Gdzie one są, u państwa?
PŁ.: Nie. Jesteśmy małym oddziałem, nie dalibyśmy rady ich tutaj pomieścić. Dzieci na ogół czekają u siebie w domu albo w szpitalu macierzystym. Ale staramy się przyjąć je chociaż na kilka dni, żeby się z nimi poznać, zrobić konieczne badania, żeby wiedziały, gdzie ewentualnie serce będzie im przeszczepiane i żeby czuły, że nawet na odległość Są pod naszą opieką. Niedawno była Klementynka z Polic, ona jest na liście już półtora roku. A w styczniu kończy dwa lata, więc praktycznie czeka większość swojego życia. Na szczęście jest w miarę stabilna, rośnie. waży siedem kilogramów. Niedługo przyjedzie Patrycja. która przez długi czas leżała w CZD w Warszawie. Wróciła do domu. a teraz przyjmiemy ją do nas, żeby się z nami oswoiła, zrobimy badania. Ale na co dzień te dzieci muszą być prowadzone przez ich ośrodki i tam kontrolowane. Do nas trafiają, gdy sytuacja jest już na tyle zła, że wymaga specjalnego wspomagania. Jest pewien sposób, który pozwala utrzymać do przeszczepu część tych dzieci, które same już nie dałyby sobie rady. Wspomagamy ich krążenie za pomocą sztucznych komór włączanych przez naszych kardiochirurgów w krwiobieg dziecka.

TS: Komora znajduje się na zewnątrz ciała?
PŁ.: Tak. Właśnie teraz mamy na sztucznych komorach piętnastoletniego chłopca ze Szczecina. Jest u nas już prawie miesiąc, byt w bardzo ciężkim stanie. Uczymy, że kondycja kardiologiczna się ustabilizuje i Mateusz doczeka się przeszczepu serca.

TS: Jak długo można żyć w takim stanie?
PŁ.: Zależy od tego, jak dziecko znosi terapię, czy nie ma powikłań. Każda metoda niesie ryzyko. W przypadku sztucznych komór są nim zaburzenia na przykład krzepnięcia. Trzeba szczegółowo monitorować pacjenta. Mieliśmy tutaj Pawła, nastolatka, który dzisiaj jest dorosłym mężczyzną. On był na sztucznych komorach prawie rok. Pamiętam ten czas. Jeździliśmy na różne zjazdy kardiologiczne, pediatryczne i apelowaliśmy do kolegów: jeżeli komuś z waszych pacjentów nie da się już życia uratować, pamiętajcie, że czekamy na serce, które może uratować naszego Pawła. I Paweł serce dostał. Przyjeżdża teraz na kontrole do poradni transplantacyjnej dla dorosłych. ale zawsze przy okazji odwiedza nas. Paweł jest ulubieńcem, spędziliśmy razem dużo czasu. Był niedawno. Poprosiłem go, żeby poszedł do Mateusza. Powiedziałem: ty mu powiesz najlepiej. jak to jest. Że da się wytrzymać, że trzeba wierzyć, że serce prędzej czy później się znajdzie. Myślę, że ta rozmowa dużo dała

TS: A jak Pan rozmawia z dziećmi, które pytają:
doktorze, ale czy będzie dla mnie serce?
PŁ: Jestem uczciwy nie wymiguję się od trudnych pytań. Wszyscy, którzy tu pracujemy, jesteśmy zobowiązani do prawdy wobec pacjenta. Musimy mieć dla niego rzetelną informację. Zrozumiałą, podaną w przystępnym języku. Dzieciaki starsze, nastolatki dokładnie znają swoją sytuację. Mają już psychikę prawie dorosłego człowieka, dlatego że choroba powoduje ich szybkie dojrzewanie emocjonalne. Są świadome tego, co się dzieje i co może się stać. Trzeba więc je przede wszystkim zapewnić, że się o nie troszczymy najlepiej, jak się da. Że są zgłoszone do Centralnego Rejestru POLTRANSPLANTU, gdzie oczekują na to swoje serducho, i że my czekamy razem z nimi. 

TS: Z małymi dziećmi tak rozmawiać się nie da. Za nie pytają I słuchają rodzice. Jak Pan komunikuje się z nimi?
PŁ.: Podkreślmy: komunikujeMY się. Pracujemy w zespole. Jest tu przede wszystkim pani doktor Beata Chodór, ja, a teraz doszedł nowy kolega doktor Arek Wierzyk. Na kardiochirurgii mamy znakomitych kolegów z bardzo dużym doświadczeniem — doktor Romek Przybylski. Szymek Pawlak i Asia śliwka, która w tym roku zdała egzamin z kardiochirurgii. Każdy z nas przeprowadza rozmowy z rodzicami.

TS: Wielu pacjentów innych szpitali opowiada, że lekarze rozmawiają z nimi w przelocie, byle gdzie. Pan zwraca uwagę na miejsce?
PŁ.: Oczywiście. Ono musi zagwarantować intymność. Nie wyobrażam sobie prowadzenia takiej rozmowy na korytarzu. To się zdarza w wyjątkowych przypadkach. Bywa, że pacjent jest przyjęty w trybie nagłym, bo mamy zgłoszenie dawcy. Dziecko wjeżdża na oddział i w tym momencie ono jest najważniejsze, nim się zajmujemy. Ale rodzice zadają pytania. więc naszą rozmowę może usłyszeć ktoś postronny. Staram się jednak. żeby tak nie było. Gdy dziecko jest już zabezpieczone, mogę usiąść z rodzicami i na spokojnie opowiedzieć, co się będzie działo. O której dziecko pójdzie na blok, czy po serce już pojechali, czy już je przywieźli.

TS: Pada pytanie: a czyje to serce było?
PŁ. Bardzo często- Ale nie możemy tego powiedzieć, obowiązuje nas tajemnica. Sami wiemy niewiele więcej poza tym, jaka jest pleć i wiek dawcy. Orientujemy się w przyczynie śmierci, znamy grupę krwi, masę ciała zmarłego. Sprawdzamy, czy miał kontakt z pewnymi wirusami, bo kiedy po przeszczepie wprowadzimy leki immunosupresyjne, u biorcy mogą się ujawnić niebezpieczne infekcje, z którymi do tej pory nie miał do czynienia. Myślę przede wszystkim
° wirusie cytomegalii czy Epsteina-Barra. one są bardzo nieprzyjazne przeszczepionemu sercu. 

TS: A jak dowiadujecie się o tym najważniejszym — że serce jest?
PŁ.: Czuwa nad tym koordynator do spraw przeszczepów. U nas jest nawet dwóch koordynatorów: pani Bogusia Król i pan Krzysztof Tkocz. Do nich, po zakwalifikowaniu dziecka do przeszczepu serca na konsultacjach transplantologicznych, zanosimy zgłoszenia wystawione przez naszych lekarzy lub lekarzy z innych klinik. To oni wprowadzają dane do systemu POLTRANSPLANTU, a potem raz na jakiś czas je weryfikują. Czy — przykro to powiedzieć — dziecko oczekujące na przeszczep żyje. Nasza lista miesiąc temu była dłuższa, ale dwoje dzieci nie doczekało...

TS: Bywa Pan świadkiem odchodzenia dzieci, dla których serce się nie znalazło?
PŁ.: Tak. Niestety, nie tylko tych. Innych. ciężko chorych również. Każdy z nas ma pacjentów po tamtej stronie. Zgon dziecka to dramat, nie zawsze jesteśmy na niego przygotowani. Mówię „my”, myśląc o sobie, o pielęgniarkach, lekarzach i o rodzicach. Bo czasami zaskakuje nas coś, czego się nie spodziewamy. A czasami widzimy powolne odchodzenie dziecka przewlekle chorego, któremu nie możemy pomóc. Bo na przykład jego narządy są już tak uszkodzone, że maluch nie kwalifikuje się do przeszczepu. Wtedy towarzyszymy rodzicom. To smutne, co powiem. ale czasami tylko matce. Bo bywa. że rodzina w tak trudnym momencie się rozpada. nie wszyscy wytrzymują napięcie. Silniejsze są kobiety.

TS: Gdy dziecko umiera, zostaje tylko milczenie czy trzeba jeszcze coś powiedzieć?
PŁ.: Warto porozmawiać. Czasami sam do tego dążę. Bo czuję, że rodzice chcieliby, żeby do nich podejść, wyjaśnić, utulić w żalu. Ale w takiej formie, która nie jest obraźliwa. Nie chodzi o formułkę: „Współczuję państwu z powodu utraty dziecka”, po wypowiedzeniu której obracamy się na pięcie i wychodzimy. Jeżeli tak miałoby to wyglądać, lepiej nie odzywać się w ogóle. Natomiast 54 rodzice — i mnie to spotkało kilka razy — którym taka spokojna rozmowa pomogła przejść przez ten ciężki moment. Jednak trzeba być bardzo delikatnym i ostrożnym, umieć się wycofać. gdy widać, że słowa tylko potęgują ból.

TS: Zdarzało się Panu płakać wspólnie z rodzicami?
Pt.: Ojej, tak. Ja niestety mam emocje bardzo płytko. Staram się nie płakać przy ludziach, ale czasami się nie udaje.

TS: To ludzka reakcja. A co czuje lekarz, profesjonalista, który musi stwierdzić: dawca się nie znalazł?
Pt.: Nie wiem, jak to określić... Nie jest to porażka osobista, bo my ze swojej strony robimy, co możemy. To jest porażka systemu. W takich chwilach uzmysławiamy sobie boleśnie, że być może było gdzieś serce dla naszego pacjenta, tylko możliwe, że ktoś nie zdecydował się po- rozmawiać z rodzicami dziecka, które zmarło. O tym, że jego serce może uratować inne życie. Jest uczucie niedosytu...

TS: Albo to pytanie padło, tylko odpowiedź była NIE?
Pt.: To też staram się rozumieć. Utrata dziecka to chyba największa tragedia. Nie potrafię wyobrazić sobie tego cierpienia. Dlatego zresztą jestem tak zbulwersowany, gdy słyszę o ludziach, którzy maltretują, głodzą albo zabijają własne dzieci. Dla mnie to niepojęte, bo widzę rodziców, którzy walczą o każdy dzień, minutę życia swojego dziecka. Jednak trzeba sobie powiedzieć jasno — nie wszyscy są gotowi na tak heroiczny gest jak zgoda, by część ich córeczki czy synka funkcjonowała winnym dziecku. Ja myślę, że potrzebna jest większa świadomość tego, że dzieci też są potencjalnymi biorcami narządów — nerek, wątroby, serca. W przypadku nerki możliwy jest
dawca rodzinny. Z wątroby można wyciąć płat i oddać go drugiej osobie. Serca nie da się po- dzielić na pół. Dobrze, że mamy organizacje jak Fundacja Tak dla transplantacji. To ludzie, którzy jeżdżą po Polsce, propagują wiedzę o potrzebie transplantacji, rozdają specjalne legitymacje. To świadoma zgoda na bycie dawcą. 

TS: Pan nosi taką w swoim portfelu?
PŁ.: Oczywiście.

TS: Ma Pan kontakt z rodzicami stojącymi przed dylematem: czy pozwolić na pobranie organów?
PŁ.: Nie. Ale mam kontakt z rodzicami pacjentów po przeszczepie. Wiem, Że oni modlą się za tych. którzy podjęli decyzję o oddaniu serca zmarłego dziecka. Są wdzięczni. nieraz słyszałem: „,Doktorze byłam w Częstochowie i modliłam się za tych wspaniałych ludzi, którzy pomogli uratować nasze dziecko”. Widzę na własne oczy, jak wielki to dar. Ania, Iga czy Kubuś, którzy dostali nowe serca, obchodzą podwójne urodziny. Wiem, bo mnie o tym informują. Kiedyś dostałem SMS ze zdjęciem tortu „z okazji pierwszej rocznicy serduszka u Igi”. Dziewczynka w momencie transplantacji miała dziesięć miesięcy Czyli jest tą szczęściarą, której przeszczepiono serce w okresie niemowlęcym. W październiku skończyła dwa lata. Pokażę pani zdjęcie, mam je w telefonie. 0, to jest Iga! Jesteśmy właściwie rodziną. Ja się czuję jak przyszywany wujek. A nawet więcej. Dziewczynka ma wspaniałego ojca. ale on dużo pracuje, musi utrzymywać rodzinę. Kiedy malutka Iga leżała na oddziale, to swojego doktora, a nie jego widziała na okrągło. Pierwszą osobą, do której powiedziała „tata”... byłem więc ja. Gdy dostałem nagrodę, zrobiłem zdjęcie, na którym to Igunia prezentuje medal imienia profesora Religi. Zresztą wszystkie nasze dzieciaki są bardzo fajne.

TS: Kiedy kończy się dyżur, potrafi Pan powiedzieć im: dobranoc, do jutra, I przełączyć się na sprawy prywatne?
PŁ.: Staram się oddzielać te dwa życia, ale jest mi trudno, bo angażuję się emocjonalnie. Nie potra6ę zostawić pracy w szpitalu. Zresztą większość z nas tak reaguje. Koledzy dzwonią do mnie na dyżur. pytając o swoich pacjentów, ja dzwonię do nich. Zastrzegłem numer telefonu. ale nie mam sumienia, żeby zupełnie zablokować kontakt, szczególnie rodzicom dzieci po przeszczepie. ł lekarzom tych dzieci. Bo dla pediatry taki pacjent jest czymś nowym, nieznanym. A ważne, żeby dzieckiem opiekował się lekarz, który się go nie boi. I w razie problemów ma kogo zapytać o radę. Trzeba współpracy wielu lekarzy. My korzystamy z pomocy kolegów innych specjalności, więc i ja czuję się zobowiązany służyć pomocą innym. 

TS: Lekarz z powołania?
PŁ.: Nie. Najpierw chciałem zostać strażakiem, potem chemikiem. a potem biologiem.
W liceum byłem w klasie o profilu biologiczno-
-chemicznym. Chodziłem na kółko chemiczne do Pałacu Młodzieży w Katowicach, a wspaniała biolożka, pani profesor Leksowska, wysłała mnie na olimpiadę i zostałem laureatem szczebla centralnego. Fascynowała mnie biologia molekularna. Te wszystkie drobne rzeczy, które można zobaczyć w komórce: aparat Golgiego. rybosomy, mitochondria... Mikroskopia elektronowa - w to poszedłbym jak w dym. Syn znajomych mamy dostał wtedy stypendium w Oksfordzie. Pozazdrościłem mu i powiedziałem, że też pojadę studiować do Anglii. Moja świętej pamięci mama patrzyła. nic nie mówiła i nie wiem, jak to zrobiła, ale przekonała mnie, że powinienem wybrać pracę. w której wykorzystam moją łatwość kontaktu z ludźmi. Ona ją dostrzegła. Kiedy się opierałem, użyła argumentu ostatecznego. Nosiłem już okulary do dali i mama powiedziała; „Gdy się będziesz więcej wpatrywał w mikroskop, zniszczysz wzrok zupełnie!”. No i zostałem lekarzem.

TS: Nagrodę im. prof. Religi dostał Pan także za wyjątkowy stosunek do pacjentów. Empatię zawdzięcza Pan właśnie mamie?
PŁ.: Myślę, że tak. Ona wychowywała mnie samotnie. Była dziennikarką. pracowała w katowickim radiu w dziale łączności ze słuchaczami. Miała dar — załatwiała trudne sprawy. Pokazywała. że wymaga to poświęcania własnego czasu. Choć nie kosztem rodziny, bo ja nigdy nie czułem się „poświęcony” na rzecz pracy mamy. Czasami budziłem się w nocy i zastawałem ją przygotowującą audycję, opracowującą materiał do reportażu. Dla mnie była wzorem człowieka oddanego innym. Poświęciła całe swoje życie i zdrowie na to. żebym wyszedł na ludzi.

TS: Pan nie założył rodziny. To cena za wyjątkowo absorbującą pracę?
PŁ.: Trudno powiedzieć. Wie pani, ja się trochę bałem, że nie sprawdzę się w roli taty. Nie chciałbym być takim ojcem, jakim był mój. Chyba siedział we mnie lęk przed podjęciem odpowiedzialności rodzicielskiej. Nie wiem. A poza tym.. tu. w szpitalu, realizuję się jako wujek. a czasem nawet — jak mówiłem — tato tych dzieciaków. A już poważnie — tak, brakuje mi rodziny i to nie jest komfortowa sytuacja. Ale o tym nie mówmy. 

TS: Czy to prawda, że interesuje się Pan tym, czy pacjentów stać na leki?
Pt.: Tak. ale w naszym ośrodku takie podejście jest normą. Chcemy uzyskać jak najwięcej informacji o statusie pacjenta. Żebyśmy wiedzieli, czy rodzice dziecka są w stanie wykupić recepty, czy rodzina nie wymaga wsparcia. Mieliśmy chłopca po przeszczepie serca, który miał wracać do zagrzybionego mieszkania To horror, bo warunki higieniczne, sanitarne są po przeszczepie kluczowe. Jakakolwiek infekcja przy immunosupresji niszczy cały nasz wysiłek, a przede wszystkim dar serca.

TS: „Jednak można powiedzieć, ze to horror, westchnąć i… nic więcej. A co państwo robią?
PŁ.: W przypadku tego chłopca sprawa była o tyle prosta, że on jest z Zabrza. Pan profesor Zembala. dyrektor naszego ośrodka, interweniował u prezydent miasta i rodzina otrzymała mieszkanie komunalne o lepszym standardzie. Ale np. Krzyś, inny pacjent po przeszczepie, wracał do mieszkania bez łazienki. Wydaje się, że pytanie pacjenta, czy ma łazienkę, jest absurdalne. A tu się okazuje, że w domu jest zasłonka, za zasłonką taborecik z miednicą i tyle. Napisaliśmy do burmistrza miasta, z którego pochodził Krzyś, i gmina stanęła na wysokości zadania. A na przykład dziewczynka, która teraz jest na oddziale, widziała ją pani. Pół roku temu przyjechała na kontrolę po przeszczepie. Rozmawiałem z ojcem, który w pewnym momencie się rozpłakał — stracił pracę, ma pieniądze tylko na wykupienie leków dla córki... Zdarzają się różne sytuacje, musimy to kontrolować.

TS: Pytanie blisko ziemi — czy przy kwalifikacji do przeszczepu bierze się pod uwagę sytuację materialną dziecka?
Pt.: Tak. Jednym z powodów dyskwalifikacji może być brak współpracy z rodziną, która na przykład nie ma możliwości finansowych, żeby leczyć dziecko. Jest to bardzo przykry, trudny warunek. Staramy się patrzeć po ludzku. ale nie możemy uznać, że problemu nie ma. Wyobraźmy sobie samotną matkę, która ma trójkę dzieci w tym jedno będzie po przeszczepie serca. Matka na zasiłku, ojciec dzieci wymiguje się od płacenia alimentów. I co teraz? Zdyskwalifikować  dziecko do przeszczepu tylko dlatego, że jest bieda? No nie. Trzeba działać inaczej. Ratować dziecko. ale też tę rodzinę.

TS: Jak?
PŁ.: Są organizacje, które pomagają. Na przykład Fundacja Dzieciom „Zdążyć z pomocą” ma ponad 25 tysięcy podopiecznych, takie jest zapotrzebowanie! Trudne sytuacje zgłaszamy do pomocy społecznej, informujemy ludzi w danym środowisku, że będzie wśród nich dziecko po przeszczepie serca i trzeba się o nie zatroszczyć.
TS: Dużo trudnych spraw. życie lekarza takiego jak Pan to ciągły stres. Jak go odreagować?
Pt.: Najlepszym wentylem jest własna rodzina. zajęcie się jej sprawami. Dla mnie odgromnikiem był kiedyś basen, ale teraz nie mam już na niego czasu. Pozostaje dobra książka, wieczorne radio czy płyta z muzyką klasyczną. Lubię też standardy jazzowe z ery swingu. Trochę za późno się urodziłem, lata 20.. 30. to są moje klimaty muzyczne.

TS: Urlop sporadycznie czy obowiązkowo?
PŁ.: Tego akurat pilnuję. Lecz znajomi zastanawiają się, czy mam dobrze w głowie, bo na urlopie nie potrafię położyć się spokojnie na plaży, tylko podejmuję wyzwania. A to dlatego, że wypoczynek bierny to wracanie myślami do sytuacji w szpitalu, do pacjentów. Ja muszę mieć urlop, który mnie pochłonie. Żebym się zmachał. żeby dookoła dużo się działo, zmieniało. Dlatego podróżuję. Z plecakiem, najchętniej z przewodnikiem Lonely Planet. W zeszłym roku przeżyłem wspaniałą przygodę — przejście Camino dc Santiago, czyli Szlaku świętego Jakuba. 

TS: Długa pielgrzymka w samotności do klasztoru na północy Hiszpanii. Można tam dotrzeć różnymi trasami. Na jaką Pan się zdecydował?
PŁ.: Wybrałem wersję krótszą, część szlaku wiodącą przez Portugalię. Moją inspiracją były pani Basia. nasza oddziałowa, i pani Renia. pielęgniarka opatrunkowa. One poszły z Porto do Santiago dc Compostela. Stwierdziłem: dziewczyny dały radę. To ja nie dam? Doszedłem i bardzo jestem z tej drogi zadowolony. Ona daje nieźle w kość. ale można pobyć trochę ze sobą, zajrzeć w siebie. Pierwszy raz byłem w Portugalii. Jestem zachwycony spokojem, lekką melancholią Portugalczyków. To mi było potrzebne. Zmęczenie fizyczne, odpoczynek psychiczny, dobry cel. Niosłem intencję swoją i byłem emisariuszem kilku innych, przekazanych mi w kopertach przez parę bliskich osób. Nie mogłem odpuścić. A zasada jest taka, że przynajmniej ostatnie sto kilometrów trzeba bez przerwy przejść pieszo. Ja mogę się pochwalić, że przeszedłem 280 kilometrów! I na tym nie poprzestanę. A skoro mówimy o wypoczynku, to jeszcze powiem, że raz w roku co najmniej na tydzień wybieram się na narty. Uwielbiam ten sport.

TS: Zaczynamy nowy rok. Czego Panu życzyć?
PŁ.: Zawodowo — żeby było jak najmniej dzieci. które nie doczekały przeszczepu. A prywatnie? Żeby żyło mi się tak, jak do tej pory. Nie mam specjalnych wymagań. No. może moje mieszkanie mogłoby być trochę większe i w lepszym miejscu. Mieszkam w samym centrum Katowic. A życie towarzyskie miasta przeniosło się właśnie pod Spodek. Uwielbiam te imprezy, ale od czasu do czasu muszę się wyspać, szczególnie przed dyżurem.

TS: Czyli domek za miastem?
PŁ.: Nie domek. Mieszkanie nieco większe niż moje 33 metry kwadratowe. Marzy mi się takie miejsce. w którym gdybym popatrzył przez okno. nie widziałbym sąsiada, który... patrzy przez okno na mnie. I żeby dookoła było trochę zielonego. I cisza.

TS: Tego życzę. Dziękuję, że znalazł Pan dla nas czas.
PŁ.: A mogę jeszcze dodać coś od siebie? To powiem, dlaczego zgodziłem się na ten na wywiad. Moja mama była państwa wielbicielką. prenumerowała ..Twój STYL”. Zdarzyło się nieszczęście, miała wylew, neurologicznie bardzo ucierpiała. Pielęgnowałem w domu dziewczynkę. która bała się wszystkiego. Nie umiała liczyć, czytać. Przez długi czas uważała mnie za swojego młodszego brata. Po 31 stycznia był u niej 32 stycznia... Trzeba ją było nauczyć wszystkiego od początku. „Twój STYL” miał piękne zdjęcia, ilustracje i tekst pisany różną wielkością czcionek. I na tych dużych moja mama powtórnie nauczyła się czytać. Dlatego czuję się państwa dłużnikiem.

rozmawiała : Agnieszka Litorowicz-Siegert