TDT

AKTUALNOŚCI

Osobiste refleksje z Koziennic

TDT

Wczoraj późnym wieczorem odrobiłem zaległości internetowe. Różnorodność lektury bardzo zajmująca. Szczególnie dużo czasu spędziłem w temacie „Sport po przeszczepie”, a sprawa Mistrzostw Polski Osób po Transplantacji w Kozienicach

Wczoraj późnym wieczorem odrobiłem zaległości internetowe. Różnorodność lektury bardzo zajmująca. Szczególnie dużo czasu spędziłem w temacie „Sport po przeszczepie”, a sprawa Mistrzostw Polski Osób po Transplantacji w Kozienicach, w których uczestniczyłem wywołała we mnie sporo przemyśleń.
I jeden raz, ale muszę się wypowiedzieć w tej kwestii, wyrzucić z siebie smutek, bo inaczej posmak goryczy zagnieździ mi się w sercu.
Otóż Drodzy, zachęcając do spotkania w Kozienicach pisałem o worku medali do zdobycia, sugerując tym samym , że nie trzeba być supermanem, aby uczestniczyć w tego typu zawodach.
Rzeczywiście wyniki osiągnięte przez niektórych uczestników, zwłaszcza w paru konkurencjach lekkoatletycznych, są lichutkie, czy jak kto woli – żenujące.
Ale czy ktoś przy zdrowych zmysłach oczekuje od inwalidów o znacznym stopniu niepełnosprawności bicia rekordów?
Wydaje mi się, że wielu z nas, a na pewno lekarze i pielęgniarki mają świadomość, że to tylko dzięki temu, iż w taki czy inny sposób składaki są aktywni – rzadziej trafiają do szpitala i unikają innych zagrażających życiu ułomności.
Wycieczki, rajdy rowerowe, zawody sportowe dla niepełnosprawnych to pewnego rodzaju wezwanie dla zdrowia.
Wtedy psychicznie się mobilizujemy; mniej bolą łydki, plecy i stawy; skurcze mięśni i mrowienia w kończynach są rzadsze; zawroty głowy jakby się zatrzymały; gubimy lęki i zbędne kilogramy itd.
A już sama myśl o spotkaniu na szosy, stadionie, pływalni czy sali sportowej wprowadza nas w stan duchowy z okresu naszej największej wydolności fizycznej, z czasów kiedy byliśmy zdrowi, piękni, młodzi i mądrzy.
W tym entuzjastycznym porywie (mając na uwadze perspektywę zbliżającego się spotkania) mówimy, że trenujemy, ćwiczymy - bo już samo częste powtarzanie tych słów poprawia nam nastrój.
Dla mediów powiemy nawet, to co chcą usłyszeć; że większość z nas uprawia sport, większość (z podkreśleniem słowa WIĘKSZOŚĆ) jeździ na rowerze.
Taki pijar, propagowanie przeszczepów poparty dobrym zdrowiem, tych którzy mają nowy narząd - jest nieodzowny dla uzyskania przychylności społeczeństwa. Nikt nie lubi bowiem zdechlaków. Pomagać takim, też nie wielu chce.
Efektem ubocznym pijaru o dobrej formie i zdrowiu składaków mogą być później różnego typu rozczarowania osób śledzących wyczyny sportowe osób po przeszczepieniu narządów.

Jeszcze kilka dni temu zamierzałem FORUMOWICZÓW na parę minut przenieść w niepowtarzalnie wspaniałą atmosferę sportowego spotkania w Kozienicach, lecz dziś - po tak wymownie, choć w krótkiej formie dokonanej już ocenie - uważam to za niewskazane, bo byłby to rodzaj mojego usprawiedliwiania siebie i kolegów.

Kończąc napomknę tylko, że na pływalni spotkałem nieco młodszego ode mnie mężczyznę, który wspomagał się kulą i co pewien czas przysiadywał. Gdy spojrzałem na jego brzuch w bliznach po wielorakich cieciach, spytałem po jakim przeszczepie jest. Okazało się, że ma nową wątrobę, ale dodatkowo przeszedł wiele innych operacji. Nawet nie zainteresowałem się czy będzie pływał, bo wydało mi się to mało prawdopodobne.
Tym większe było moje zdziwienie, gdy ujrzałem go na słupku gotowego do start na 50 metrów stylem dowolnym. Skoczył do wody jak doświadczony ratownik; płynął w czołówce; nawrót wykonał najszybciej z całej szóstki. Dopiero w końcówce brakło mu sił, lecz medal zdobył. Potem kolejny start i znowu dobry wynik. I gdy wyszedł z wody był odmieniony; radosny i jakby mniej utykał.

Inną sytuacją był udział Jacka w zawodach, który parę dni przed nimi opuścił szpital. Grupa z Zabrza miała na uwadze głównie jego zdrowie, a nie wynik. Ale jakże bardzo najmłodszy uczestnik naszego teamu w Kozienicach się przydał. Nie ograniczony czasem startów mógł przemieszczać się z ekipa telewizyjną i w różnych okolicznościach udzielać wywiadów.

Wprawdzie to przykład sprzed dwóch lat, lecz przytoczę go, gdyż świadczy o potrzebie spotkań sportowych składaków. Do Rzeszowa w 2007 r. ś.p. Mietek B. pojechał z nami z wysoką temperaturą, z zawansowanym nowotworem płuc. Baliśmy się bardzo o niego. Ale stało się coś nadzwyczajnego; Mietek po zdobyciu medalu srebrnego w ping pongu – ozdrowiał. Po zawodach zwiedzał z nami rzeszowska starówkę, był na wycieczce w Łańcucie, a potem przez wiele miesięcy wspominał tamto przeżycie.

Czy choćby dla takich momentów nie warto kultywować dotychczasowej formuły zawodów organizowanych przez PSST ?

Na zawody, gdzie organizatorzy dopuszczaliby do rywalizacji tylko osoby, które w różnych sprawdzianach osiągną wyznaczone przez nich minima - raczej nie wybiorę się.

 

Antoni Leśniczek