TDT
AKTUALNOŚCI
Łzy rozpaczy, łzy szczęścia - Wiktoria...
TDT
Wiktoria ma 10 lat, jej serce 12. Urodziła się dwa razy i ma dodatkowego anioła stróża. Ten drugi dał jej nowe serce…Łzy rozpaczy, łzy szczęścia
Wiktoria ma 10 lat, jej serce 12. Urodziła się dwa razy i ma dodatkowego anioła stróża. Ten drugi dał jej nowe serce…
1 lipca 2014 r., parking Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Ze srebrnej karetki wyskakuje personel medyczny. Wyjmują skrzynki z organami. Jeden z lekarzy zmierza pośpiesznie do wejścia i jednocześnie dzwoni: "Wyszczepiajcie serce. Już jesteśmy".
Zamieszaniu przyglądają się rodzice Wiktorii Kolińskiej z Konina. Siedzą na ławce przed budynkiem, czekali na ambulans. Rodzice innych małych pacjentów opowiedzieli im, jak wygląda przywiezienie organów do szpitala. Kolińscy wiedzieli, że w pudełku przypominającym lodówkę plażową jest serce dla ich córki.
- Płakaliśmy ze szczęścia, że Wiki będzie żyć. W tym czasie gdzieś w Polsce inna rodzina dziecka, dawcy, płakała z rozpaczy. Jesteśmy wdzięczni, że w takiej chwili pomyśleli, że mogą uratować życie. Nie zapomnimy tego daru - zapewnia Agata Kolińska.
Pukali się w głowę
Wiki jest trochę nieśmiała. Rozkręca się, gdy z teczki wyjmuje rysunki, które zrobiła w Zabrzu. Od września znów chodzi do szkoły, jak wszyscy rówieśnicy. Chciała dojeżdżać rowerem, ale rodzice jeszcze czekają, aż jej organizm się wzmocni. We wrześniu 2013 roku też miała rozpocząć nowy rok szkolny. Zaczynała drugą klasę szkoły podstawowej. Nie było powodów do obaw, miesiąc wcześniej rodzice Wiki poszli z nią do poradni kardiologicznej. Mała urodziła się z wadą serca, więc chodzili z nią na kontrole. Otrzymali wyniki i…
- Wszystko było w porządku - wspomina mama Wiktorii.
Aż nagle 1 września Wiki przestała jeść. Z dnia na dzień traciła apetyt. Kolińscy odwiedzili lekarzy. - Każdy reagował podobnie - wspomina matka dziewczynki. - Że przyszli przewrażliwieni rodzice i zawracamy im tylko głowę. Sugerowali, że dziecko przeżywa stres z powodu nowego roku szkolnego. Przepisywali preparaty na poprawienie apetytu.
Przecież wiedzieliście
Matka Wiktorii wymusiła na lekarzu skierowanie córki do szpitalnej poradni kardiologicznej w Poznaniu. Wykonano echo serca. Rodzice z Wiktorią weszli do gabinetu lekarzy, aby porozmawiać o wynikach. Lekarka spojrzała na zapis i powiedziała "Stan Wiktorii jest krytyczny".
- Byłam zszokowana i starałam się ukryć przed córką strach - Kolińska wciąż nie może zrozumieć obcesowego zachowania lekarki.
Tomasz, ojciec Wiki, złapał córkę za rękę. "Chodź przejdziemy się zobaczyć rysunki na korytarzu. Mama porozmawia z panią doktor".
- Miałam ściśnięte gardło. Wydusiłam z siebie pytanie, co w tej sytuacji można zrobić? - mówi Kolińska. - Lekarka wzruszyła ramionami. "Przecież od początku wiedzieliście, że dziecko ma wadę serca".
Agata z trudem wyszła z gabinetu. - Miałam nogi jak z waty. Podeszłam do męża. Nie byłam w stanie już powstrzymać łez. Oboje płakaliśmy. Spadło na nas poczucie ogromnej bezsilności.
Siedem sekund śmierci
Wiktoria została przeniesiona do kliniki na ul. Szpitalnej w Poznaniu. Jej stan się pogorszył. Nie miała już sił chodzić. Z dziecka z lekką nadwagA zmieniła się w chudziutką, dziewczynkę o wielkich oczach. - Czasem widziałam w nich strach. Przytulałam ją wtedy, aby samemu się nie rozryczeć.
Wiktoria została poddana cewnikowaniu serca. Lekarze zdiagnozowali u dziecka Kolińskich ciśnienie płucne i ogromne niedomykanie zastawek. W grudniu 2013 r. medycy zdecydowali się wykonać trudną operację na otwartym sercu. Ponad sześć godzin rodzice umierali z niecierpliwości. Chirurg wyszedł z sali operacyjnej zadowolony i zaczął ich uspokajać. Wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Tymczasem w wigilię Wiktoria źle się poczuła. Rodzice zawieźli ją do szpitala.
- Trzymałam ją na kolanach. I nagle poczułam, że Wiki odchodzi. Zdołałam tylko krzyknąć "pomocy!". To cud, że lekarz stał za drzwiami - dodaje mama Wiki.
Serce dziecka przestało bić na siedem sekund. - To było najdłuższe siedem sekund w moim życiu - wspomina Agata. - Odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam płacz córki. Wołała mnie.
Częstoskurcz spowodował zatrzymanie akcji serca. Lekarz, który uratował Wiktorię, ostrzegł, że w ciągu 10 godzin może pojawić się kolejny atak. Razem z rodzicami czuwał przy łóżku Wiki. I nie mylił się.
Ostatnie namaszczenie
Personel poradził Kolińskim, aby poszli do hotelu odpocząć. W pokoju padli ze zmęczenia na łóżko. Obudził ich sms od lekarki. Mieli pilnie przyjść na oddział.
- Na korytarzu zobaczyliśmy księdza - opowiada Tomasz.
- Spytałam, czy idzie od Wiktorii - dodaje Agata. - Skinął głową. Zaczęliśmy z mężem płakać. Ksiądz nas pobłogosławił. Nie byliśmy w stanie nic powiedzieć.
Na oddziale personel kazał im pożegnać się z córką. Po naradzie medycy postanowili jeszcze podłączyć małego pacjenta do sztucznego płucoserca.
- To dawało Wiktorii szansę na dwa tygodnie życia - wyjaśnia jej ojciec.
Zespół lekarzy zaczął przygotowywać się do zabiegu. Rodzice mieli siedzieć w pokoju hotelowym. Matka Wiktorii zdołała jeszcze z sali operacyjnej wywołać lekarkę. - Błagałam, aby polała główkę Wiki wodą święconą z Lourdes. Spojrzała na mnie i powiedziała "Oczywiście".
Łzy anestezjologa
Minęła godzina, potem kolejna. W końcu Tomasz zadzwonił na oddział i ku swojemu zaskoczeniu usłyszał w słuchawce głos pielęgniarki. Zabieg jeszcze się nie odbył.
Zaniepokojeni rodzice ruszyli z hotelu. I ujrzeli wychodzącego ze szpitala anestezjologa. A przecież miał asystować przy zabiegu.
- Pomyślałam, o najgorszym – przyznaje matka Wiktorii. Zawołała doktora. Lekarz odwrócił się i miał łzy w oczach. W końcu zaczął mówić. "Chyba jestem świadkiem cudu. Serce państwa córki zaczęło samo mocniej bić".
Wydawało się, że Wiktoria wyrwała się z ramion śmierci, gdy po paru dniach pojawiła się wysoka temperatura. Lekarze zdiagnozowali sepsę. I znów personel przestrzegał rodziców, że szanse na przeżycie są nikłe. - Lekarce odpowiedziałam, że Wiki jej pokaże i z tego też wyjdzie. Byłam tego pewna.
Kolejka po życie
W styczniu 2014 roku Wiktoria zaczęła odzyskiwać siły. Lekarze byli zaskoczeni szybką poprawą zdrowia dziecka.
- Powiedzieli nam jednak, że jedyną szansą dla córki jest przeszczep serca. W lutym dostaliśmy pismo z Poltransplantu. Zostaliśmy wpisani na kolejkę oczekujących na przeczep - mówi Tomasz.
Kolińscy nie chcieli czekać w szpitalu. Wiktoria tęskniła za domem. - Przeszliśmy szkolenie pierwszej pomocy - wspomina matka. - Dzięki ludziom dobrej woli mogliśmy kupić defibrylator i monitor pracy serca.
W kwietniu po prawie pół roku pobytu w murach szpitala wyszli do domu. Na powitanie Wiktorii wybiegł jej ukochany pies.
- Podtrzymywałam córkę, a pies skakał z radości. To była pełnia szczęścia u córki i jej ulubieńca - śmieje się matka Wiki.
Pobyt w domu przerywały wizyty w szpitalu. W maju 2014 przy kolejnych badaniach okazało się, że wątroba jest silnie powiększona. Powodem była niewydolność serca.
Zmieniono znów zestaw leków dla Wiktorii. Chociaż lekarze w ten sposób już niewiele mogli pomóc.
Mamy serduszko
Pod koniec czerwca, gdy Kolińscy wrócili z kolejnej wizyty ze szpitala, Wiktoria wyprosiła, aby zawieść ja do Grąblina. To miejscowość niedaleko Konina, gdzie objawiła się Matka Boska Licheńska.
- Był upał. Nie chciałam, aby córka zbyt mocno się męczyła. W końcu uległam, pojechaliśmy. Po powrocie poprałam rzeczy i jak nigdy, wrzuciłam je do walizki, z którą ciągle wędrowałam po szpitalach - wspomina Kolińska.
Wkrótce zjechała się rodzina. Niektórzy nie widzieli Wiktorii od kilku miesięcy. Rodzice izolowali córkę, aby nie złapała infekcji. I wtedy zadzwonił telefon.
- Zobaczyłam, że kierunkowy był z Zabrza. Rozmówca przestawił się. Zapamiętałam tylko jego imię. Krzysztof - opowiada mama Wiki.
Zaczął wypytywać o Wiktorię, o jej stan zdrowia. I czy mógłby rozmawiać z mężem. W końcu zniecierpliwiona Agata zapytała o co chodzi.
Rozmówca na chwilę zawiesił głos i odpowiedział "mamy serduszko".
Matce Wiktorii napłynęły łzy. Stała pośrodku pokoju, kurczowo trzymając telefon przy uchu. Wszyscy patrzyli zdezorientowani na Agatę. Płakała, jakby puściła wewnątrz tama powstrzymywanych emocji, oczekiwania na wieści o szansie.
Mężczyzna chciał się rozłączyć, aby mogła się uspokoić. Na wspomnienie tej chwili łzy napływają jej do oczu. - Nie zgodziłam się. Bałam się, że może nie zadzwonić, albo mieć problemy z połączeniem. Myślałam tylko o tym sercu dla Wiktorii. Że nie będzie drugiej szansy. Wzięłam głęboki oddech i słuchałam. Mieliśmy mało czasu, aby dojechać do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.
Sucha bułka w plecaku
- Ten dzień był, jakby z góry zaplanowany - uważa Agata. Rodzina pożegnała się z Wiktorią. Sanitariusze z karetki w Koninie zawieźli ją do Zabrza, cały czas uspokajali. Niczym najbliżsi cieszyli się z przeszczepu. Do Zabrza dojechali w środku nocy. Dopiero wtedy Agata zdała sobie sprawę, że nie wzięła nic do jedzenia. Wówczas Wiktoria powiedziała. "Tata, wyjmij mi bułkę z plecaka. Spakowałam, bo wiedziałam, że będę głodna".
- Byliśmy totalnie zaskoczeni, bo przecież zmuszaliśmy ją do jedzenia – przyznaje Tomasz.
Młoda wcinała suchą bułkę, mimo że lekarka przyniosła pyszności do jedzenia. Mimo późnej godziny trwały badania. Operacja miała być następnego dnia, 1 lipca 2014 r.
- Od rana byłam spokojna - Agata wciąż nie może nadziwić się swojemu nastrojowi tego dnia. Jakby wiedziała, że wszystko będzie dobrze. O godzinie 14 na sygnale przyjechała srebrna karetka.
- Nad Wiktorią czuwał dodatkowy anioł stróż. Ta dwunastoletnia osoba, która dała jej największy dar - zapewnia matka Wiki.
Jest lepiej, ale…
Od ponad 30 lat w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu pracuje Alicja Chachaj. Zna nie jedną historię pacjenta Centrum. Przed kilkoma dniami pożegnała jednego z nich z resztą wolontariusza programu "Tak dla Transplantacji".
- To był serdeczny przyjaciel - głos pani Alicji łamie się. - Przeszczep dał Tomaszkowi jedenaście lat życia. Przeżył je najpiękniej, jak potrafił.
Chachaj jest także prezesem Fundacji SCCS, ale także koordynatorem programu popularyzującego ideę transplantacji. Uczestnikami akcji są również Kolińscy.
- Moim zdaniem zmieniło się podejście społeczeństwa do sprawy oddawania narządów. Na naszych eventach wiele osób bierze oświadczenia woli dla swoich bliskich - zapewnia Chachaj.
Dawcy ratują nie tylko swoim sercem. Nowe płuca często są jedyną szansą na przeżycie dla chorych na mukowiscydozę. Na www.poltransplant.pl dostępne są informacje o przeszczepach. W sierpniu 2015 r. na organy czekało ponad 1500 osób. W tym na serce - 355 pacjentów, na wątrobę - 154, płuca - 43, nerki - 894 chorych. Szanse zyskało niewielu. Przeszczepiono narządy od zmarłych dawców: pięciu osobom serce, 27 - wątrobę, nerki - 72 pacjentom, a nowe płuca dostała zaledwie 1 osoba. Czy to dużo? W tym samym czasie w wypadkach na drogach zginęło 257 osób. Z pewnością nie wszyscy wypełnili tzw. oświadczenia woli na oddanie narządów.
- Oczekujących jest bardzo wielu. Niektórzy, niestety, nie dożywają przeszczepu - dodaje Alicja Chachaj.
Światełko dla anioła
Nieopodal domu Kolińskich stoi kapliczka. Matka boska w niebieskiej szacie spogląda z kolumny. Wiktoria mija ją w drodze do szkoły. U podstawy kolumny płonie znicz. Codziennie rozświetla mrok. Najczęściej pod kolumnę przychodzi dziadek Wiki. Dziś Tomasz, ojciec dziewczynki, zapala znicz. Agata przygląda się. - Nie ma dnia, abym nie myślała o tym 12-letnim dziecku, które dało życie Wiki. O jego rodzicach. My mówimy, że Wiki ma dodatkowego anioła stróża, który dał jej serce. I my wierzymy, że wciąż nad nią czuwa.
http://www.medonet.pl/zdrowie-na-co-dzien,artykul,1720156,1,lzy-rozpaczy-lzy-szczescia,index.html